Rozdział
XVI Turniej cz. 1: Witamy w Amazonii
“— Patrz,
Granger, tubylcy. Zjedzmy
ich — szepnął
podekscytowany Draco z groźnym błyskiem w oczach.
— Zwariowałeś?
— Granger,
w życiu
nie byłem tak głodny, a w tej chwili jestem zdolny do wszystkiego.
— Żartujesz…
— wymamrotała
zszokowana Hermiona i zaczęła powoli odsuwać się od Dracona,
dopóki
nie zauważyła
drżenia kącika jego ust. Dziewczyna westchnęła z ulgą.
— No
wiesz co… naprawdę
myślałam, że chcesz ich zjeść.
Arystokrata
zaśmiał
się pod nosem i wrócił
do obserwowania mieszkańców
wioski. Byli praktycznie nadzy, strategiczne miejsca osłaniały
dziwne konstrukcje z liści i trawy.
— No
dobra, Granger, plan jest taki…
— Ała!
— Cicho
— warknął
Draco, zasłaniając jej usta dłonią. Spojrzał na nią ze złością.
— Co
się
stało?
— Kopnąłeś
mnie prądem — wymamrotała
rozcierając ramię.
Malfoy
spojrzał
na nią z politowaniem i oznajmił:
— Granger,
to był
najgorszy tekst na podryw, jaki kiedykolwiek usłyszałem…
wliczając w to wszystkie gadki Astorii i Pansy.
Hermiona
wywróciła
oczami i spytała:
— No
dobra, co z tym planem?
— Ty
odwrócisz ich uwagę,
a ja ich okradnę — oznajmił
arystokrata wzruszając ramionami, jakby mówiąc:
„To
nic trudnego”
— Tak
po prostu chcesz ich okraść?
To nieludzkie i nieetyczne.
— Komu
jest potrzebne bardziej to jedzenie: im czy nam?
Prefekci
spędzili
kwadrans na omawianiu szczegółów
planu Dracona: Hermiona miała
wywołać pożar na granicy wioski, tym samym dając Ślizgonowi czas
na wyniesienie niezbędnego do przeżycia pożywienia. Wrócili
na chwilę
do swojego obozu, by Gryfonka mogła zabrać krzemienie potrzebne do
wywołania kontrolowanego pożaru. Gdy wszystko było gotowe kucnęli
przed tym samym wielkim głazem na skraju wioski. Draco, upewniwszy
się, że dziewczyna wszystko zapamiętała, dał jej znak, by
ruszała wykonać pierwszy etap planu.
Kasztanowłosa
obeszła niewielką wioskę i przykucnęła wśród
drzew, nieopodal jednego z szałasów.
Wyjęła
z kieszeni krzemienie i nie wierząc, że to robi, wywołała
iskrę, która
natychmiast przeskoczyła
na suchą trawę. Biegnąc z powrotem do głazu co jakiś czas
zerkała przez ramię, by zobaczyć jak ogień rozprzestrzenia się
na pobliskie namioty. Przykucnęła obok Dracona i drżącym głosem
spytała:
— Na
pewno dasz sobie radę?
Arystokrata
spojrzała
na nią z dumą i powiedział:
— Jestem
Draco Malfoy, znam siedem języków,
wiem jak władać
szpadą, znam sztuki walki i mam znajomości na całym świecie.
OCZYWIŚCIE, że dam sobie radę.
***
— No
pięknie
— szepnęła
Gryfonka, łapiąc się za głowę.
Z
przerażeniem
patrzyła, jak mieszkańcy wioski gromadzą się wokół
ogniska, nad którym
obecnie przypiekany był
jej współlokator.
Malfoy przywiązany był do grubego, solidnego kija i powoli obracany
nad ogniem, a to wszystko działo się zaledwie kilka kroków
dalej. Blondyn usiłował
krzyczeć, jednak jedyne, co przedostawało się przez szmatkę na
jego ustach to niewyraźne jęki.
— Świetnie!
Raz w życiu chciałam kogoś okraść i musiałam trafić na
ludożerców
— rozpaczała
Hermiona. — Dobra,
myśl
Granger. Trzeba coś zrobić. Nie panikuj. Tylko bez paniki… oni
tylko żywcem gotują twojego współlokatora…
dzień jak co dzień — kontynuowała,
z bezsilności wykręcając sobie palce.
Zastanawiała
się, jak odwrócić
uwagę ludożerców.
Jeśli
znowu podpali ich wioskę nie wszyscy pójdą
gasić ogień, o tym boleśnie przekonywał się teraz Malfoy. Musi
wywołać większe zamieszanie. Nie widząc innego wyjścia, podeszła
do drzew rosnących na lewo od niej i ponownie wyjęła krzemienie,
jednak tym razem zamierzała wywołać pożar lasu.
— Spokojnie,
to nic takiego… po prostu niszczę
zielone płuca Matki Ziemi i miejsce w którym
znajduje się
kilka obiektów
objętych
ochroną, za których
zniszczenie grozi pewnie dożywocie…
jak mówiłam:
dzień jak co dzień — mamrotała
pod nosem, próbując
dodać sobie odwagi. Gdy ogień przeniósł
się na roślinność, uciekła chroniąc się za drzewami rosnącymi
tuż za ogniskiem z Malfoyem.
Jeden
z tubylców zauważył
pożar lasu i krzycząc jakieś niezrozumiałe dla niej słowa
wskazał to miejsce pozostałym mieszkańcom wioski. Tak jak
przewidywała, wszyscy, bez wyjątku pobiegli gasić ogień.
Dziewczyna wyszła z ukrycia i wyjęła szmatkę z ust Ślizgona.
— Dasz
sobie radę,
tak? — szepnęła
rozglądając się za naczyniem z wodą, by ugasić ogień.
— Granger,
nigdy nie myślałem,
że to powiem, ale cieszę się, że cię widzę… Czemu do cholery
tak długo to trwało?! — warknął
Draco, wykazując się dużą wdzięcznością.
— Jak
tak bardzo podoba ci się
robienie za kiełbaskę, to mogę sobie iść — powiedziała
urażona dziewczyna.
— Ani
mi się
waż, Granger! — powiedział
z autentycznym przerażeniem w oczach.
Podmuch
wiatru uniósł
płomienie. Blondyn wygiął się próbując
zwiększyć odległość między nim a ogniskiem.
— Granger,
byłbym
bardziej niż szczęśliwy jeśli w końcu to zgasisz.
Hermiona
w końcu
znalazła kocioł z wodą (nie chciała wiedzieć na co im był),
przytaszczyła go do ogniska i przewróciła
go, gasząc płomienie. Arystokrata westchnął z ulgą. Dziewczyna
wyjęła z kieszeni nożyk i przecięła liny wiążące Malfoya.
— Oddawaj
mój nożyk
— powiedział
Draco i wyszarpnął jej go z ręki.
— No
wiesz co? Ja ci pomagam a…
Prefekci
podskoczyli słysząc
bojowe okrzyki. Odwrócili
się
i zobaczyli biegnących ku nim, uzbrojonych mieszkańców
wioski.
— Granger,
myślę,
że to dobry moment, by się pożegnać.
— Wiesz
co, Malfoy? Wyjątkowo
się z tobą zgodzę — oznajmiła
Hermiona i razem z blondynem zaczęli uciekać w stronę swojego
obozowiska.
— My
ich nigdy nie zgubimy — krzyknęła
Gryfonka, gdy pół
godziny później
tubylcy nadal ich gonili. W biegu zabrali swoje plecaki i teraz
biegli w kierunku, gdzie według Gryfonki powinien znajdować się
Świstoklik.
— Jeśli
nadal będziesz tak lamentować, to na pewno! Może trochę ciszej?!
— I
kto to mówi? — oburzyła
się dziewczyna i popatrzyła oskarżająco na Dracona, nie
zauważając wystającego korzenia. — AŁA!
— Co
znowu?! — wrzasnął
blondyn, odwracając się do skulonej dziewczyny.
— Noga…
chyba skręciłam
sobie kostkę, Malfoy — wymamrotała
krzywiąc się z bólu.
— Same
z tobą
problemy, Granger — warknął
i wziął Gryfonkę na ręce.
W
biegu omijał
kolejne przeszkody, co jakiś czas pytając się jej o drogę.
Biegnąc po omacku, już dawno stracił orientację, gdzie się
znajduje. Roślinność porastała coraz gęściej, skutecznie
utrudniając im ucieczkę. Gdy już stracił wszelką nadzieję,
zobaczył majaczącą w oddali łunę światła. Podążył ku niej,
wabiony jej blaskiem, niczym ćma lgnąca do światła. Ignorując
ból
pleców i lecące
w ich kierunku strzały, przyspieszył, widząc w tym ich ostatnią
nadzieję. Wbiegł do jaskini, niemal nie rozpłakawszy się na widok
świecącego złotego pucharu, z wygrawerowaną nazwą ich szkoły.
Postawił dziewczynę na ziemi i powiedział:
— Mam
tylko nadzieję,
że w następnym miejscu będzie choć odrobinę chłodniej.
Dwójka
prefektów naczelnych podeszła
do Świstoklika, stojącego na prowizorycznym ołtarzyku i wyciągnęła
ręce w jego kierunku. W momencie, gdy ich skóra
musnęła
zimny metal, poczuli szarpnięcie w okolicach pępka, a Draco
zauważył, pędzącą w ich kierunku, strzałę.”